- W podróży
Indonezja na własną rękę. Czy warto i dlaczego tak?
Indonezja to kraj tysięcy wysp, wulkanów, tropikalnych lasów i niezwykłych ludzi. To podróż przez światy, które wciąż pachną przygodą – od zatłoczonej Dżakarty po spokojne tarasy ryżowe na Bali, od orangutanów na Borneo po smoki z Komodo.
Urlop dla pięciu osób w Indonezji zaplanowaliśmy szczątkowo. To miała być przygoda. Jedyne, co zrobiliśmy z wyprzedzeniem, to kupno biletów lotniczych i rezerwacja hotelu w Dżakarcie na dwie noce. Resztę „ogarnialiśmy” na miejscu.
Poza jedną wpadką z wynajętym pensjonatem, który nie nadawał się do zamieszkania i był wyposażony w rodzinny grobowiec, reszta przebiegła gładko i bez problemów.
Drogi, korki i chaos
Na Jawie drogi są kiepskie, wąskie i kręte. Podróż samochodem czy autobusem jest płynna, ale prędkość niska. Oczywiście poza Dżakartą, bo w niej korki są zawsze – godziny szczytu trwają tam całą dobę.
Prawdziwy problem pojawia się dopiero po przeprawie promowej z Ketapang (Jawa) do Gilimanuk (Bali). Drogi na Bali to koszmar kierowcy. Korki są obezwładniające – aby przejechać 100 kilometrów trzeba czasem poświęcić cały dzień, a z Gilimanuk do Denpasar (125 km) jechaliśmy autobusem prawie 6 godzin.
Wszystko to wśród setek pędzących skuterów i trąbiących samochodów w kompletnym chaosie ruchu drogowego. W tym galimatiasie warszawskie korki wydają się jedynie niewinnym spowolnieniem. Lokalni kierowcy narzekają, że „trafic” to wina internetowych taksówkarzy, którzy przyjeżdżają na Bali ze wszystkich 17 tysięcy wysp, zapominając, że sami też jeżdżą „na aplikację”. Na szczęście są lokalne samoloty i pociągi – pierwsze niezbyt drogie, drugie bardzo tanie. Przejazdy to właściwie jedyna drobna niedogodność podczas zwiedzania Indonezji.
Transportujemy się
Dla przykładu, pociąg z Dżakarty do Yogyakarty jedzie około 7,5 godziny. Za oknem przesuwają się gaje palmowe, lasy, górskie szczyty i pola ryżowe. Fotele w klasie ekonomicznej są duże, wygodne i rozkładane. Można pospać albo skorzystać z laptopa – każdy ma gniazdko. Warto się ubrać cieplej, bo jak to w Azji, klimatyzacja ma tylko dwa ustawienia: zimno i arktyczny powiew.
Bilet kupujemy przez internet w aplikacji Kereta Api Indonesia, koszt to ok. 70 zł. Trzeba go wydrukować w automacie, a na dworcu można zjeść i kupić wszystko, co przyda się w drodze. Posiłki serwowane są także w wagonie restauracyjnym – ryż, makaron z kurczakiem, przekąski i napoje w cenach nieosiągalnych dla WARSu. Pociąg dojeżdża bez opóźnienia.
Lot na tej samej trasie trwa półtorej godziny i kosztuje ok. 200 zł, więc przy dłuższej trasie się opłaca. W zależności od operatora napój i przekąska są w cenie lub dodatkowo płatne. W Indonezji są też miejsca, do których dotrzemy tylko samolotem – bilety rezerwujemy przez Booking, Kayak, LastMinute.
Na krótsze dystanse najlepiej sprawdzają się taksówki z aplikacji Grab lub Gojek, bo żadna inna nie ma taksometru. Taksówki są tanie – paliwo kosztuje ok. 2 zł za litr, a kierowcy są uczciwi. Dla odważnych są też taksówki motocyklowe.
Czasem trzeba płynąć łodzią, promem lub statkiem – jak to na wyspach. Warto skorzystać wtedy z lokalnego biura turystycznego, których jest pełno w każdym większym mieście.
Smoki, nietoperze, orangutany, nosacze…
Statek będzie niezbędny, aby dotrzeć do Parku Narodowego Komodo. Najlepiej wybrać rejs hotelowym statkiem na trzy dni – krótsze nie dają pełni wrażeń. Koszt trzydniowego rejsu (ze snorkelingiem, obserwacją waranów z Komodo, nietoperzy, zachodów słońca, pełnym wyżywieniem i noclegami) to około 1000 zł.
Po tej przygodzie warto odwiedzić Borneo (Kalimantan) – trzecią największą wyspę świata, gdzie mieszkają Dajakowie, Malajowie, Chińczycy i Indonezyjczycy.
Dajakowie, lud autochtoniczny, żyją w długich domach, po 30 rodzin w jednym, a jeszcze niedawno byli łowcami głów. Dziś wciąż zachowują swoje animistyczne tradycje. Na Borneo żyją orangutany i nosacze sundajskie. Orangutany spotkamy jeszcze na Sumatrze, nosacze tylko tutaj. Najlepsze miejsce do obserwacji to Park Narodowy Tanjung Puting, gdzie pływa się po rzece Sekonyer tradycyjną łodzią klotok, podziwiając małpy w naturalnym środowisku. Wejście kosztuje ok. 55 zł dziennie, a noclegi są na łodziach lub w domkach w dżungli. Wyprawy prowadzą licencjonowani przewodnicy i obejmują też trekking po lesie równikowym.
Hop do wulkanu
Indonezja leży na styku płyt tektonicznych – znajduje się tu 150 wulkanów, z czego 70 aktywnych. To część Pacyficznego Pierścienia Ognia, najbardziej sejsmicznie aktywnego miejsca na Ziemi. Najbardziej znany to Merapi (Gunung Merapi – Góra Ognia), który dymi przez 300 dni w roku. Wyrzucił największą ilość materiału piroklastycznego na świecie. Kolejne to Bromo (2329 m n.p.m.) i Semeru (3676 m n.p.m.) – ten drugi jest najwyższym wulkanem Jawy.
Najbardziej spektakularny jest Ijen (czyt. Ajdżen) – z płonącą siarką i kwaśnym jeziorem, które potrafiłoby rozpuścić ciało. Aby zobaczyć ten cud natury, trzeba wspinać się nocą, pokonać 1300 metrów przewyższenia, zejść do krateru (300 m) i wrócić – wszystko w chłodzie, czasem poniżej 10°C. W okolicach Yogyakarty warto też zobaczyć świątynię Borobudur, kompleks Prambanan i wodospad Tumpak Sewu, gdzie tysiące strumieni spada z wysokości 120 metrów.
Plaże, relaks i Bali
Po wszystkich trekkingach i wspinaczkach warto odpocząć. Bali jest idealne, choć korki tu potrafią zniechęcić do przemieszczania się.
My zatrzymaliśmy się w Ubud i Kucie. W Ubud koniecznie trzeba odwiedzić Mandala Suci Wenara Wana – Małpi Las, w którym mieszka około 1300 makaków krabożernych. Las obejmuje trzy świątynie z XIV wieku, a małpy dosłownie wchodzą turystom na głowę.
Drugie miejsce to tarasowe pola ryżowe – mekka instagramerów. Kobiety w długich sukniach ustawiają się w kolejce do ogromnych huśtawek zawieszonych nad przepaścią, a w tle zielone tarasy tworzą bajkową scenerię.Są też gniazda, podesty, pergole i tyrolki, wszystko stworzone z myślą o zdjęciach. Dla miłośników adrenaliny – rafting przez dżunglę z rzeźbami scen z Ramajany.
Z kolei Kuta to raj dla surferów. Instruktora z deską można wynająć za 30–40 zł na dwie godziny. Nauka nie jest łatwa, ale satysfakcja ogromna. Po kilku dniach mięśnie same pamiętają ruchy.
Wieczorem warto zajrzeć na spektakl Kecak and Fire Dance w Uluwatu – tradycyjny taniec z chórem męskim, śpiewem i ogniem.
Z wyspy na wyspę
Nasz pobyt w Indonezji trwał cztery tygodnie. Odwiedziliśmy około 10 wysp, co przy 17 000 istniejących to zaledwie wierzchołek. Indonezja jest ogromna i wyjątkowo bezpieczna – nigdzie nie czuliśmy się zagrożeni, a ludzie są życzliwi i pomocni. Kuchnia może nie tak finezyjna jak tajska, ale smaczna. Potrawy są łagodne, często z orzechami ziemnymi, a ostre sosy sambal to tylko dodatek. Dla wielbicieli owoców tropikalnych – prawdziwy raj. Mangostany, rambutany, pitaja, marakuja, papaja, durian, longan i maleńkie ananasy sprzedawane na straganach kuszą kolorami i zapachami.
Czy warto spędzić urlop w Indonezji? Zdecydowanie tak. Jeśli nie pojedziecie, będziecie żałować.