- W podróży
Park Narodowy Komodo. Smoki, manty i różowe plaże Indonezji
Park Narodowy Komodo to jedno z najbardziej fascynujących miejsc na świecie. Raj dla nurków, dom legendarnych waranów i jedna z największych przyrodniczych atrakcji Indonezji. Trzy dni na morzu wystarczą, by uwierzyć, że takie miejsca naprawdę istnieją.
Park Narodowy Komodo to jedno z najlepszych miejsc nurkowych na świecie. Jest również jednym z obszarów o największej morskiej różnorodności biologicznej. Można tu spotkać nie tylko ryby, ale też unikalnych, endemicznych mieszkańców wysp – w tym legendarne smoki z Komodo.
W podróży najważniejsze jest przemieszczanie się. Oczywiście można pojechać na wczasy all inclusive, siedzieć nad basenem, jeść i pić drinki, ale według mnie to nuda i strata czasu. Po co jechać, dajmy na to, do Egiptu, skoro podobne baseny można znaleźć w Mszczonowie albo nad Zegrzem?
Podczas eksploracji Indonezji przemieszczaliśmy się samochodami, busami, pociągami, samolotami i autobusami. W końcu przyszedł czas na transport morski. Statek albo szybka łódź są niezbędne, aby dotrzeć do Parku Narodowego Komodo. Najlepiej wypłynąć na trzydniowy rejs statkiem hotelowym. Dostępne są też opcje jedno- i dwudniowe, ale te gwarantują niedosyt.
Warto skorzystać z pomocy lokalnego biura turystycznego, ponieważ statki różnią się standardem i ceną. Na jednej z głównych ulic Labuan Bajo na wyspie Flores – na przykład Puncak Waringin – działa kilkanaście agencji oferujących kompleksową obsługę turystów: od rejsów i nurkowania po rezerwację hoteli i transport po wyspie. Za trzydniowy rejs statkiem Liberty II zapłaciliśmy mniej niż dziewięćset złotych od osoby. W cenie była kabina z łazienką, cztery smaczne posiłki dziennie, napoje i liczne atrakcje. Biorąc pod uwagę, że w tym czasie nie korzystamy z hotelu na lądzie ani z restauracji, koszt wyprawy wydaje się bardzo rozsądny.
W trakcie rejsu można nurkować w kilkunastu miejscach, w których uśmiech nie schodzi z twarzy. Przewodnik łodzią zabiera nas w miejsca, gdzie zobaczymy nie tylko błazenki, koralowce, gąbki, jeżowce i ukwiały, ale także rekiny, żółwie morskie i majestatyczne manty. Te ostatnie suną w toni jak ogromne, ważące nawet tonę, ptaki. Czasem widać także ławice tuńczyków lub drapieżne barakudy. Indonezyjskie rafy koralowe należą do najpiękniejszych na świecie, zachwycając bogactwem gatunków i barw. Temperatura wody sięga trzydziestu stopni Celsjusza, a widoczność przekracza dwadzieścia metrów. Najlepszy czas na nurkowanie w wodach Komodo to okres od kwietnia do października.

Punkt widokowy na wyspie Padar, jeden z najpiękniejszych pejzaży Indonezji i obowiązkowy punkt rejsu.
Cud natury
Park Narodowy Komodo leży na Małych Wyspach Sundajskich, na granicy prowincji Wschodnie Małe Wyspy Sundajskie i Zachodnie Małe Wyspy Sundajskie. Obejmuje trzy główne wyspy: Komodo, Padar i Rinca, a także dwadzieścia sześć mniejszych, o łącznej powierzchni tysiąca siedmiuset trzydziestu trzech kilometrów kwadratowych(w tym sześciuset trzech kilometrów kwadratowych lądu). Park został uznany za jeden z Nowych Siedmiu Cudów Natury. Wyspy Komodo są częścią Trójkąta Koralowego – regionu o największej morskiej bioróżnorodności na Ziemi.
Podczas rejsu zobaczymy dziesiątki wysp, różowe plaże i fragmenty lądu, które wynurzają się z morza w trakcie odpływu, aby zniknąć podczas przypływu. Przewodnik nie daruje nam wschodu słońca na wyspie Padar, gdy promienie powoli wynurzają się z oceanu. Nie można mówić, że było się w Indonezji, jeśli nie zobaczyło się choć jednego wschodu słońca. Równie widowiskowe są zachody, zwłaszcza gdy nad naszymi głowami przelatują setki wielkich nietoperzy – kalongów, czyli rudawek malajskich, zwanych także latającymi psami. Te roślinożerne ssaki ważą do półtora kilograma i mają rozpiętość skrzydeł dochodzącą do półtora metra. Żywią się owocami mango, figami, bananami i nektarem kokosów, pełniąc przy tym ważną rolę zapylaczy. Potrafią pokonywać nawet pięćdziesiąt kilometrów dziennie, przenosząc pyłek i wspierając bioróżnorodność wysp.




Potworne jaszczury
Drugiego dnia rejsu czeka nas główna atrakcja – spotkanie ze smokiem z Komodo, czyli waranem z Komodo (Varanus komodoensis). Ten jaszczur naprawdę robi wrażenie. Dorasta do trzech metrów długości i stu pięćdziesięciu kilogramów wagi. Jest jadowity, a w jego paszczy – uzbrojonej w sześćdziesiąt ostrych kłów – rozwija się wiele groźnych szczepów bakterii. Poluje z zasadzki, a jego ofiarami padają między innymi jelenie, bawoły, świnie i ptaki. Zdarzały się także ataki na ludzi.
Ze względów bezpieczeństwa na wyspie Komodo można poruszać się wyłącznie w towarzystwie strażnika, rangera, uzbrojonego w długi, rozwidlony kij. Jak opowiadał nasz przewodnik, w całym archipelagu żyje około ośmiu tysięcy waranów, z czego około tysiąca osiemset na samej wyspie Komodo. Choć miejscowi uważają je za swoich „braci”, zdarzają się incydenty, gdy z głodu podchodzą do wiosek w poszukiwaniu jedzenia. Młode osobniki często przebywają wśród ludzi, ponieważ w dżungli grozi im zjedzenie przez własnych rodziców. Warany są bowiem kanibalami. Dzięki rangerowi udało nam się nie nadepnąć na żadnego – choć w gęstym poszyciu naprawdę trudno je dostrzec.


Leniwe tropikalne noce
Wieczory spędzamy na pokładzie, patrząc w gwiazdy. Na statku było tylko siedmioro turystów, więc panowała spokojna, niemal rodzinna atmosfera. Kapitan, miłośnik reggae, puszczał muzykę z głośników, która idealnie współgrała z gorącym powietrzem i szumem fal. Po całym dniu pełnym wrażeń trudno o lepszy relaks.
Rejs kończy się trzeciego dnia około siedemnastej, po ostatnim nurkowaniu. Te miejsca są chyba najciekawsze – może dlatego, że to już pożegnanie z oceanem. Z pokładu Liberty II schodzimy na małą łódź, którą wcześniej pływaliśmy na plaże i wysepki. Jest jeszcze czas, aby znaleźć nocleg i zjeść kolację na targu rybnym w Labuan Bajo. Świeże owoce morza smakują tu wyjątkowo – to idealne zakończenie podróży po jednym z najbardziej niezwykłych zakątków naszej planety.
Fot. T. Nowak