werandcountry.pl weranda.pl
  • W podróży
  • Europa

Barcelona - szlakiem najlepszych restauracji

autor: Matylda Rosłaniec

Gdzie zjeść genialną ośmiornicę albo patatas bravas, o jakich wam się nawet nie śniło? Takich informacji nie znajdziecie w przewodnikach. Miejsca serwujące najlepsze katalońskie jedzenie pokażą wam tylko mieszkańcy, którzy Barcelonę znają jak własną kieszeń. Pozwólcie im zabrać się w szaloną wyprawę po tym pysznym mieście.

Pewnie większości z was sformułowanie „zorganizowana wycieczka” kojarzy się z tłumem ludzi i zestawem oklepanych atrakcji, które „każdy musi zobaczyć” (nawet jeśli nie każdy ma ochotę). My też mieliśmy takie skojarzenia. Sami przygotowaliśmy sobie listę interesujących nas miejsc, mieliśmy też rekomendacje znajomych. Myśleliśmy, że to nam wystarczy. Wycieczkę z Food Lovers Company poleciła nam koleżanka i tylko dlatego zdecydowaliśmy się zaryzykować.

Spotykamy się na Placa de la Barceloneta, nieopodal słynnej plaży. O miejscu zbiórki poinformowano nas w mailu, ale nie znamy żadnych innych konkretów, nie wiem,y co nas czeka. Pośród wielu turystów od razu dostrzegamy Nurię. Nienagannie ubraną, elegancką, ale niestwarzającą sztucznego dystansu. – To co, możemy zaczynać? Odwiedzimy kilka z moich ulubionych miejsc, przejdziemy się moimi ścieżkami – mówi. Oddajemy się w jej ręce i od razu nawiązujemy świetny kontakt.

– Przyjechałam do Barcelony wiele lat temu, żeby studiować na Akademii Sztuk Pięknych. Przez lata zajmowałam się historią sztuki. Jeździłam po świecie, długo mieszkałam we Francji. Ale Barcelona okazała się być tym miejscem na ziemi, gdzie czuję się najlepiej. To miasto otwarte, wielokulturowe i przyjazne każdemu, w pełnym tych słów znaczeniu – opowiada. – Od zawsze bardzo interesowałam się kuchnią i była to ważna część życia dla mnie i całej mojej rodziny. W pewnym momencie dojrzałam do tego, żeby podzielić się moją pasją z innymi. Chciałam po prostu zabierać ludzi tam, gdzie zawsze chodziłam sama.

Półtora roku temu Nuria wraz z przyjaciółką Margheritą postanowiła założyć małą firmę i oprowadzać przyjezdnych po restauracjach Barcelony. Od kilku miesięcy pomaga im Aneta Maciejewska, Polka, która w Food Lovers odbywa staż.

Wycieczki trwają 4-5 godzin i organizowane są w grupach: od trzech do ośmiu osób, mogą też być indywidualne. W tym ostatnim przypadku ustalana jest specjalna cena, natomiast wycieczka w standardowej grupie kosztuje 99 Euro od osoby. Można wybrać wcześniejszą porę (w okolicach południa) lub późniejszą (wieczorną). Ich programy trochę się różnią (zresztą za każdym razem Nuria i Margherita wybierają nieco inne miejsca), ale zazwyczaj odwiedza się 4-5 lokali.

Możecie być pewni, że zawsze będą to miejsca sprawdzone po wielokroć i najbardziej autentyczne z autentycznych. A trafić tam samodzielnie to naprawdę trudne zadanie!

W ciągu tych kilku godzin odwiedziliśmy restauracje i bary znane wyłącznie wtajemniczonym tubylcom (niektóre z nich nawet nie mają nazw). Było to coś więcej niż po prostu doświadczenie turystyczne i dobra zabawa. Nie dość, że czuliśmy się tak, jak byśmy gościli u kogoś w domu, to poczuliśmy namiastkę codziennego życia w tym mieście.

– Koniecznie spróbujcie kaszanki z ciecierzycą – zachwala Nuria, kiedy siedzimy w małym barze na placu Bercelonety – dodają do niej orzeszki piniowe i szczyptę cynamonu, tak, jak się to robi na południu Hiszpanii – kontynuuje. Sami na pewno nigdy byśmy tu nie weszli. Nie tylko dlatego, że o knajpce wiedzą jedynie miejscowi, ale też z prozaicznego powodu: na stolik czeka się w długiej kolejce przed drzwiami (na nas miejsce już czeka), a zamykają już o 15!

– To chyba jedyny lokal w Hiszpanii, który nie pracuje wieczorem – śmieje się nasza przewodniczka – ale to rodzinny biznes i właściciele chcą zjeść obiad z rodziną i celebrować wspólny czas – tłumaczy. Zajadamy się kalmarami grillowanymi nad ogniem i duszoną przez 4 godziny ośmiornicą, która rozpływa się w ustach. Popijamy ulubionym trunkiem Katalończyków – wermutem, dowiadując się, że każdy bar korzysta z dostaw innej destylarni, więc smak alkoholu zawsze nieco się różni. Spróbujemy go dzisiaj w kilku odsłonach, więc wycieczka będzie jeszcze weselsza.

Cały czas rozmawiamy o tradycjach kulinarnych hiszpańskich regionów i fenomenie tutejszej kuchni, a Nuria sprzedaje nam małe sekrety: że miejscowe aioli jest białe, bo dodaje się do niego mniej żółtek, przez co jest subtelne w smaku, a czarny ryż barwi się atramentem z kalmarów, bo jest delikatniejszy niż ten z sepii, używany w innych krajach. Dowiadujemy się też, że popularną przekąskę pan con tomate jada się tutaj przez cały dzień, podczas gdy w reszcie kraju jest to przysmak typowo śniadaniowy.

Czas przy zastawionym stole mija szybko. Z przerażeniem pytamy, czy w kolejnych knajpach jedzenia będzie równie dużo, ale przewodniczka uspokaja nas, że miejsca będą zróżnicowane – pod względem charakteru, jak i ilości jedzenia.

Ruszamy do kolejnego z ulubionych miejsc Nurii. Mijamy imponujący port i wąskimi uliczkami dochodzimy do pubu na Barri Gotic, do którego okoliczni mieszkańcy wpadają na szklaneczkę wermutu i krótką pogawędkę w drodze do albo z pracy. Tutejsza obsługa to barmani z dawnych czasów. Zawsze uśmiechnięci, zagadują, pocieszają, znają wszystkich swoich klientów. Tworzą prawdziwą społeczność, o jaką trudno w dzisiejszych, zabieganych czasach.

– Pepe zaczął tu pracować w wieku 18 lat. Teraz ma ponad 60 – opowiada przewodniczka, przegryzając smażone anchois i zaraz tłumaczy, że w Barcelonie rybki są małe, ale w Kraju Basków, z którego pochodzi, łowi się o wiele większe. Można zjadać je w całości, z głowami i wnętrznościami, bo złowione były zaledwie kilka godzin wcześniej. – Bary nie zarabiają na nich zbyt wiele, ale to część rytuału, nie wszystko w życiu to biznes – podsumowuje.


Współautor tekstu: Jakub Gutek
Zdjęcia: Matylda Rosłaniec, Shutterstock, Pixabay
Kontakt do Food Lovers Company: foodloverscompany.com 

Zostań z nami

Bądź na bieżąco