werandcountry.pl weranda.pl
Reklama - Kontynuuj czytanie poniżej
  • W podróży

Niezwykłe miejsca na wakacje w Europie. Te miasta zostają w pamięci

autor: Agnieszka Kaszuba

Są miejsca, które nie dają się zaszufladkować. Nie mieszczą się w folderach, nie lubią sezonu i nie potrzebują tłumów, by zaistnieć. Potrafią zaskoczyć nieoczywistym rytmem, wciągnąć historią, zmienić smak. Czasem chodzi o winorośl wijącą się po karpackich wzgórzach, czasem o katedrę z minaretem, a czasem o falę, która mierzy 30 metrów i przypomina, że natura nie zna granic. 

Trnava

Trnava przyciąga tych, którzy szukają cichego rytmu, dobrego wina i architektury z historią.

Trnava i Małokarpacki Szlak Winny. Wieże pomiędzy winnicami

Trnava przyciąga tych, którzy szukają cichego rytmu, dobrego wina i architektury z historią. Miasto siedmiu wież, barokowych elewacji i dawnych uniwersytetów ma w sobie spokój i głębię. Nie rzuca się w oczy, ale kto raz wejdzie do którejś z kamiennych piwnic, ten już nie chce wychodzić. 

W sercu miasta wznosi się potężna Wieża Miejska, z której tarasu widać jak na dłoni dachy kościołów, linię horyzontu i powolny rytm codzienności. Zegar na wieży tyka regularnie, tak jak od XVIII wieku, kiedy mechanizm skonstruował Franz Langer – zegarmistrz z powołaniem do precyzji. 

Spacerując po centrum, mija się kolejne wieże. W sumie jest ich siedem, dlatego Trnava bywa nazywana słowackim Rzymem. Ale religijna przeszłość miasta nie przytłacza. Raczej tworzy ramę, w której dziś mieszczą się kawiarnie, księgarnie, sklepiki z rzemiosłem i galerie. W jednej z dawnych synagog działa teraz kawiarnia, miejsce niezwykłe, gdzie nad kawą unosi się nie tylko aromat, ale też pamięć. Zachowały się hebrajskie inskrypcje, zdobione arkady i sklepienia z ornamentyką, a całość tchnie szacunkiem dla przeszłości i spokojem, który trudno znaleźć gdzie indziej. 

Kilka kilometrów dalej zaczyna się Małokarpacki Szlak Winny, region pełen winnic rozsianych po wapiennych zboczach. Najciekawsza jest Modra (z jedną z najstarszych piwnic winiarskich na Słowacji), miasteczko znane z garncarstwa i literackiej przeszłości, ale dziś coraz częściej kojarzone z winem. W okolicznych piwnicach dojrzewają rieslingi, frankovki i lokalne odmiany, które mają w sobie suchość kamienia i słońce późnego lata. Winiarze są bezpośredni, gościnni, nie traktują degustacji jak procedury. Wystarczy wejść i powiedzieć „dobrý deň”. 

Taormina została zbudowana wysoko nad morzem, żeby nie bać się piratów. Dziś jej położenie sprawia, że każde spojrzenie jest kadrem.

Taormina. Marmur i światło 

Taormina została zbudowana wysoko nad morzem, żeby nie bać się piratów. Dziś jej położenie sprawia, że każde spojrzenie jest kadrem. Warto wspiąć się 750-schodami i podziwiać z jednej strony widok na zatokę, z drugiej na Etnę. W powietrzu unosi się zapach soli, jaśminu i gotującego się bakłażana. To miasto teatralne nie tylko z powodu greckiego amfiteatru, który od dwóch i pół tysiąca lat działa bez przerwy, ale też przez sposób, w jaki światło pada na fasady, jak ludzie się tu poruszają, jak podawane są potrawy. 

Corso Umberto tętni życiem. Sklepy z ceramiką i biżuterią sąsiadują z małymi trattoriami. W jednej z nich można spróbować caponaty z dodatkiem kakao, w innej podają arancini wielkości pięści. Najlepiej usiąść przy ulicy i patrzeć. Na ludzi, na światło, na życie. 

Wina z wulkanicznych stoków pod Randazzo mają głęboki smak. Gleba pełna popiołu i minerałów daje winogrona, które nie potrzebują przypraw. Wieczorem, gdy teatr antyczny zapełnia się widzami, a Etna rumieni się w oddali, zaczyna się spektakl, który nie potrzebuje scenografii. 

Wystarczy zejść stromymi schodami w kierunku morza, żeby dotrzeć do Isola Bella. Maleńka wyspa połączona z lądem cienką groblą. Woda jest tu przejrzysta, dno kamieniste, a spokój niemal absolutny. Taormina uczy uważności. Nie trzeba tu nic robić. Wystarczy być. 

Nikozja

Nikozja jest jedyną stolicą Europy, przez której środek biegnie linia demarkacyjna.

Nikozja. Ostatnia podzielona stolica Europy 

Nikozja jest jedyną stolicą Europy, przez której środek biegnie linia demarkacyjna. Granica między południową, grecką częścią, a północną, kontrolowaną przez Turków. Ale choć miasto jest podzielone, tętni życiem. Nie żyje przeszłością, choć jej nie zapomina. Na Ledra Street, głównej ulicy handlowej, punkty kontrolne stały się niemal częścią miejskiego krajobrazu. Przechodzi się przez nie z paszportem w ręce, ale po chwili znowu słucha się ulicznych muzyków i kupuje kawę z pistacjowym lukrem. 

Po południowej stronie miasta nowoczesna architektura miesza się z kolonialnymi budynkami. Muzea, galerie i otwarte place wypełnia zapach kawy z kardamonem. Po północnej stronie uliczki są węższe, kawiarnie ciemniejsze, a fasady noszą więcej śladów czasu. Katedra świętej Zofii zamieniła się w meczet Selimiye. Gotyckie sklepienia unoszą się ponad dywanami, minarety wyrastają z murów przypominających francuską katedrę. 

Na rogach ulic, po obu stronach miasta, starsi mężczyźni grają w tavli. Plansze do gry leżą na stolikach obok niedopitych filiżanek. Gra toczy się długo, z dygresjami, z opowieściami, z zawieszeniem w czasie. Tavli nie służy do wygrywania. Służy do bycia razem. Kostki stukają o drewno, palce przesuwają pionki z pamięci, a czas płynie tak, jakby miał swoje własne zasady. 

W samym centrum miasta znajduje się strefa buforowa kontrolowana przez ONZ. To pas terenu szeroki na kilka przecznic, oficjalnie opuszczony od 1974 roku. W jego obrębie stoją porzucone domy, z wyblakłymi szyldami i oknami bez szyb, ulice zarosły krzewami, a po podwórkach błąkają się bezpańskie koty. Niegdyś mieszkali tu cypryjscy Grecy i Turcy, którzy opuścili swoje domy w pośpiechu. Dziś, za zgodą misji pokojowej ONZ, lokalni przewodnicy organizują po tej zapomnianej dzielnicy spacery.  

Druskienniki cerkiew

Druskienniki to uzdrowisko, które wymyka się schematom.

Druskienniki. Letnie narty i senne lasy 

Druskienniki to uzdrowisko, które wymyka się schematom. Położone nad Niemnem, wśród sosen i delikatnych wzgórz, pachnie żywicą, borowiną i herbatą z rokitnika. Przez lata przyjeżdżali tu carowie, potem radzieccy notable, dziś trafiają ci, którzy nie lubią hoteli sieciowych i powtarzalnych spa. Działa tu także jedne z największych aquaparków w wschodniej Europie. 

Jest także inna rodzinna atrakcja. Snow Arena to miejsce, które przeczy logice. W środku lata można tu założyć narty i zjeżdżać po śniegu. Tunel o długości 460 metrów, z naturalną nawierzchnią, o stałej temperaturze poniżej zera, działa niezależnie od pory roku. Zjeżdża się wśród ścian pokrytych imitacją lasu, a potem wychodzi na słońce i idzie do sauny z widokiem na rzekę. Drugi podobny stok pod szklaną kopułą jest dopiero w Dubaju.  

W centrum miasta natomiast są parki, szerokie aleje i pomniki z minionej epoki. Tu odbywają się koncerty i poranna joga latem. A kilkanaście kilometrów dalej rozciąga się Park Grūtas. Między brzozami i świerkami stoją ogromne rzeźby Stalina, Lenina, Dzierżyńskiego. W muzeum poświęconym komunizmowi zebrano to, czego nigdzie indziej nie chciano już oglądać. W lesie, pod dźwiękami ptaków, historia wygląda inaczej. 

Nazare

Nazare od lat jest mekką surferów z całego świata. 

Nazaré. Miasto, które czeka na falę 

Jeszcze kilkanaście lat temu Nazaré było znane głównie z suszonych ryb i kobiet w wielowarstwowych spódnicach. Dziś zna je cały świat. To tu ocean spotyka się z Kanionem Nazaré, tworząc fale tak wysokie, że trudno uwierzyć, że człowiek może się na nich utrzymać. W 2020 roku Kai Lenny zjechał tu falę mierzącą 30,9 metra. Gdy patrzy się z latarni morskiej na Sitio, ocean wygląda jak góra. Fale podnoszą się i opadają w rytmie, którego nie da się przewidzieć. 

Na dole, przy plaży, kobiety wciąż suszą dorsze i kałamarnice na drewnianych stelażach. W powietrzu unosi się zapach jodu i soli. W barach serwują caldeiradę, gęstą zupę rybną z pomidorami i ziemniakami, i vinho verde, musujące lekko i zawsze dobrze schłodzone. 

Tradycyjny strój kobiet z Nazaré to znak rozpoznawczy miasteczka. Spódnice są krótkie, plisowane, noszone warstwowo: aż siedem na raz. Według miejscowych każda warstwa symbolizuje coś innego. Siedem dni tygodnia, siedem cnót, siedem mórz, ale także siedem warstw, które miały chronić kobiety rybaków przed chłodem, kiedy całymi dniami czekały na powrót mężów z morza. Dziś strój ten noszą głównie starsze kobiety i uczestniczki procesji, ale dla mieszkańców to nie kostium, a dziedzictwo. Tkaniny poruszają się przy każdym kroku jak opowieść przekazywana w ruchu. 

Podczas letnich świąt, kiedy nad oceanem unosi się zapach kadzidła i dźwięk dzwonów, Nazaré nabiera innego rytmu. Miasto przypomina wtedy miejsce z legend. Najsłynniejsza opowiada o tym, że w XII wieku rycerz Dom Fuas Roupinho gonił jelenia we mgle, a jego koń omal nie runął z wysokiego klifu nad Nazaré. W ostatniej chwili rycerz wezwał Matkę Bożą i koń zatrzymał się na skraju przepaści. Na pamiątkę tego cudu w miejscu zdarzenia zbudowano kaplicę, którą można odwiedzić do dziś, a wnikliwi zobaczą odciśnięte w skale kopyta. 

Fot. Shutterstock