werandcountry.pl weranda.pl
Reklama - Kontynuuj czytanie poniżej
  • W podróży

Świdermajery. Drewniane domy z duszą, które wciąż trzymają się życia

autor: Agnieszka Kaszuba

Drewniane, lekkie, zdobione ażurowymi werandami, pachnące sosnowym lasem i historią podwarszawskie świdermajery to nie tylko domy. To opowieść o dawnych letniskach, warszawskiej inteligencji szukającej spokoju nad Świdrem, o modzie, która wyrosła z potrzeby oddechu od miasta. Dziś wracają w wielkim stylu – odnawiane, doceniane, wciąż zachwycają urodą i klimatem.

Podwarszawskie letniska od ponad wieku przyciągają nie tylko miłośników architektury. Drewniane wille z ażurowymi werandami, znane jako świdermajery, są świadectwem czasu, w którym Warszawa uciekała na południe – do Otwocka, Świdra, Falenicy, Józefowa. Tu powstał styl, który łączył rosyjskie daczki, szwajcarskie werandy i polską tradycję drewnianego budownictwa. Zrodził się z potrzeby odpoczynku, lekkości i natury. Mieszkali w nich artyści, lekarze, prawnicy, dzieci biegały boso po piachu, a dorośli sączyli herbatę ( i nie tylko) na tarasie. Dziś, po latach zapomnienia, świdermajery znów są symbolem letniej beztroski i piękna architektury z duszą.

Nie trzeba znać nazwisk architektów ani biegle orientować się w stylach, by zrozumieć, że świdermajery są czymś więcej niż tylko budynkami. Wystarczy spojrzeć na te domy – lekkie, zdobione werandy, misterne ażurowe ornamenty, cieniste ogrody pachnące sosną. Z nich emanuje coś, co trudno uchwycić słowami. Pewien spokój, pewna melancholia. Ślad po świecie, którego już nie ma, a który właśnie tutaj, w podwarszawskich letniskach, trwał przez dziesięciolecia w rytmie sezonowych przyjazdów, powrotów, niedzielnych obiadów na tarasie i popołudniowych drzemek w hamaku.

Tak narodziły się świdermajery

Styl świdermajer zrodził się z bardzo praktycznej potrzeby. Na przełomie XIX i XX wieku Warszawa dusiła się upałem, kurzem i chorobami. Kto mógł, szukał ucieczki. A ucieczka była na wyciągnięcie ręki – wzdłuż świeżo wybudowanej linii kolejowej, wśród sosnowych lasów, nad rzeką Świder.

Nie było wówczas mowy o planowej architekturze. Budowano prosto, z drewna, które było tanie, dostępne, dawało się łatwo obrabiać i świetnie komponowało się z leśnym otoczeniem. Werandy, zdobienia, przeszklone ganki pojawiały się naturalnie – tu podpatrzone u Rosjan, tam zainspirowane szwajcarskimi schroniskami, gdzie indziej z katalogów wiedeńskich. Aż wreszcie ktoś nadał temu nazwę. Konstanty Ildefons Gałczyński, który z przymrużeniem oka pisał o willach „w stylu świdermajer”, połączył nazwę rzeki i modnego niegdyś biedermeieru. Tak powstało określenie, które na dobre przylgnęło do tych domów.

Twórcą tego, co dziś uznajemy za kanoniczny świdermajer, był Michał Elwiro Andriolli, malarz i ilustrator, znany z rycin do „Pana Tadeusza”. To on jako pierwszy nadał temu stylowi charakter – budował w Brzegach lekkie, przewiewne domy, pełne przeszkleń, ażurowych detali, wpisanych w naturalny krajobraz.

Letniskowy świat, który pokochała Warszawa

Podwarszawskie letniska – Otwock, Falenica, Świder, Józefów – przyciągały warszawiaków od końca XIX wieku. Przyjeżdżali tu lekarze, adwokaci, artyści. Julian Tuwim, Bolesław Prus, Janusz Korczak – oni również znaleźli tu swój spokój. W letniskowych willach rodziły się przyjaźnie, związki, powstawały powieści i felietony. Reymont pisał tu „Chłopów”, Danuta Szaflarska odpoczywała na werandzie.

Na werandach piło się herbatę, czytało gazety, słuchało radia. Dzieci biegały boso po piachu, kąpały się w Świdrze. W Otwocku działały sanatoria, pensjonaty, wille wynajmowane na sezony. Życie płynęło tu wolniej, bardziej beztrosko, zgodnie z rytmem przyrody i kolejowych rozkładów jazdy.

Otwock. Stolica świdermajerów

Otwock jest miejscem, od którego nie sposób zacząć inaczej opowieści o świdermajerach. To tutaj styl ten osiągnął swoje apogeum, tutaj przetrwało najwięcej przykładów tej charakterystycznej architektury, tutaj też powstał jego mit. Linie kolei otwockiej poprowadziły warszawiaków wprost pod bramy sosen, piachów i werand, gdzie życie miało toczyć się leniwiej, zdrowiej, bardziej w zgodzie z naturą.

Najbardziej monumentalnym przykładem pozostał Sanatorium Abrama Gurewicza. Drewniany gmach z przeszklonymi werandami, ozdobnymi detalami snycerskimi, przypominający alpejski hotel przeniesiony w środek mazowieckiego lasu. Leczyli tu gruźlicę, odpoczywali warszawiacy zmęczeni codziennością, a po wojnie działał tu szpital i baza NKWD. Dziś odrestaurowany, świeci wśród drzew. Wśród mieszkańców Otwocka funkcjonuje żartobliwy przydomek tego budynku – "Gulczas", przekręcona fonetycznie nazwa od Gurewicz, wymyślona z przymrużeniem oka, ale mocno zakorzeniona.

Od 2021 roku w dawnym sanatorium Gurewicza działa ponownie centrum medyczne, dziś pod szyldem Carolina Medical Center. To nowoczesna klinika ortopedyczna, ale zachowała ducha architektury i niepowtarzalny charakter miejsca. W odrestaurowanych wnętrzach dawnego sanatorium odbywają się również spotkania kulturalne, koncerty kameralne, a przywrócone do życia werandy znów służą ludziom, tyle że w zupełnie nowym wymiarze.

Nieopodal, przy ul. Konopnickiej, stoi Willa Kahana – znana z filmu „Pora umierać”. Zachowała autentyczny charakter – drewniane okiennice, ażurowa weranda, donice z pelargoniami. Każdy detal mówi tu o przeszłości.

W Otwocku powstawały również pensjonaty, w których letnicy żyli jak w małych pensjonarskich powieściach – z szachami, literaturą, cieniem werandy i codziennym spacerem po lesie. Zdarzały się tu historie osobliwe: pewna właścicielka pensjonatu ukrywała przez wojnę odbiornik radiowy pod deskami werandy, innym razem, w tej samej werandzie, schowano podziemną drukarnię.

Świdermajer Konopnickiej

Dom przy ul. Konopnickiej sfotografowany w popołudniowym świetle, z doniczkami na werandzie, z przechyloną altaną, która niemal wtapia się w ogród. To esencja świdermajerowskiej lekkości – dom, który żyje w harmonii z naturą, nie dominuje krajobrazu, a raczej pozwala mu istnieć obok.

Dom przy ul. Pogodnej choć zniszczony, zachował werandę z subtelnymi zdobieniami. Na piętrze widać wysunięty balkon z koronkową balustradą. Z czasem bluszcz zaczął wspinać się po ścianach, wpisując się w naturalny rytm otoczenia.

Świdermajer Pogodna 6
Świdermajer przy ulicy Wedla

Dom przy ul. Wedla jest monumentalny, symetryczny, otoczony werandą. Tu szczególnie widać ręcznie wycinane zdobienia pod dachem, motywy gałązek, listków, stylizowanych kwiatów. Te detale były wykonywane ręcznie, z niezwykłą starannością.

Dom przy ul. Wierzbowa zachwyca klasyczną werandą z ażurowymi balustradami i delikatnym deskowaniem. Pionowe deski, wąskie słupki, zdobione zakończenia – wszystko tu jest zgodne z kanonem świdermajera. Weranda wydaje się być naturalnym przedłużeniem domu, miejscem, gdzie dzień zaczynał się od kawy, a kończył na rozmowie.

Świdermajer przy Wierzbowej 2

Józefów. Elegancja w cieniu Andriollego

Józefów, mniejszy, bardziej kameralny, także zachował ducha świdermajerów. Tu swoje piętno odcisnął Michał Elwiro Andriolli – twórca stylu, który z drewnianego domu uczynił sztukę użytkową. W Józefowie znajdziemy nie tylko domy z ażurowymi gankami, ale też Muzeum Elwiro Michała Andriollego przy ul. Wawerskiej. To muzeum jest jak dobrze zachowana weranda – nie pozwala zapomnieć o tym, jak zaczęła się historia. Werandy, meble, fotografie, ażurowe detale – wszystko tam oddycha spokojem minionej epoki.

Wiele domów w Józefowie zachowało jeszcze ręcznie malowane tabliczki z nazwami: „Zacisze”, „Sosnowy Zakątek”, „Cichy Kąt”. Te nazwy są jak pocztówki z dawnych czasów, kiedy letnicy wybierali adres nie według ulicy, ale według poetyckiego nastroju.

Tu również żyły historie nieoczywiste: w jednym z domów przez lata funkcjonował tajny punkt kontaktowy Armii Krajowej, schowany za podwójnym dnem szafy na werandzie. Dziś w tych domach mieszkają ludzie, którzy często bardziej dbają o ducha niż o formę, zostawiając drewnianym budynkom ich lekko niechlujną, ale szlachetną patynę czasu.

Falenica. Letniskowy cień sosen

Falenica to letnisko z historią bardziej skrytą. Tu domy świdermajerowe kryją się wśród gęstszych lasów, bardziej wtapiają się w zieleń, jakby chciały zniknąć z mapy, a zostać tylko w pamięci. W latach 30. była tu silna społeczność artystyczna i inteligencka. W małych drewnianych domkach mieszkali profesorowie, lekarze, literaci. Werandy, cieniste ogrody, piaskowe ścieżki – wszystko tu było letnim snem o spokoju.

W Falenicy zachowało się sporo przykładów domów z charakterystycznymi ażurowymi balustradami, zdobionymi daszkami i cienkimi słupkami. W niektórych domach zachowały się jeszcze oryginalne wyposażenia: kaflowe piece, podłogi z modrzewiowych desek, ręcznie robione lampy.

Tu również powstają inicjatywy ratowania świdermajerów. Mieszkańcy wspólnie próbują ratować te drewniane cuda, organizując spacery, wycieczki, lokalne festyny pod hasłem „Zachowajmy Werandę”.

Świdermajer

To kwintesencja świdermajerowego stylu w miniaturze. Drewniana weranda, koronkowe zdobienia, ręcznie wycinane wzory w deskach balustrad, ornamenty w narożnikach. To wszystko powtarza motywy znane z architektury rosyjskich dacz, ale przetworzone na lokalną skalę. Ten dom nie imponuje rozmiarem, ale urodą. Ten typ zabudowy był szczególnie popularny w Świdrze, Falenicy, Józefowie: domy zatopione w zieleni, z cienistymi ogrodami, często z dwiema lub trzema werandami, zawsze otwartymi na przyrodę. Taki dom nie stawiał granic między wnętrzem a światem za płotem. Latem weranda była salonem, kuchnią, miejscem na sjestę.

To fotografia niezwykle cenna z punktu widzenia historii architektury świdermajerów. Pokazuje bowiem coś, czego zwykle nie widzimy, bo kryje się pod deskowaniem i warstwą farby. To tzw. wypełnienie ścienne z gałęzi iglastych, najczęściej świerkowych lub sosnowych. Ten naturalny materiał był w tamtych czasach najtańszą i najprostszą izolacją cieplną i akustyczną. Ściana szkieletowa, wypełniona warstwami ubitego igliwia, stanowiła bufor chroniący przed chłodem i gorącem. To rozwiązanie bardzo charakterystyczne dla letniskowej, prowizorycznej architektury. Budowano tanio, szybko, z dostępnych materiałów, ale z pomysłem, który wynikał wprost z potrzeby funkcji – te domy miały chronić przed słońcem i wiatrem, a nie być twierdzami na wieki.

Konstrukcja ściany z wypełnieniem z igliwia

Domy, które przetrwały i te, które odchodzą

Nie wszystkie świdermajery miały tyle szczęścia co Gurewicz. Willa Kahana przy ul. Konopnickiej w Otwocku, ukryta wśród drzew, z cudowną werandą pełną doniczek, znana z filmu „Pora umierać”, do dziś zachowała autentyczny, nieco melancholijny urok. Tam, w cieniu bluszczu i zgaszonego światła popołudnia, łatwo sobie wyobrazić czasy, gdy na ławkach siadali goście z Warszawy, popijali kompot i czytali nowiny z „Kuriera Codziennego”.

Reymontówka, dom przy ul. Reymonta, to kolejna karta tej historii. Tam, w ciszy i spokoju, autor „Chłopów” pisał część czwartego tomu, słuchając szumu sosen i śpiewu ptaków. Dziś dom wygląda, jakby czas go zatrzymał – trochę podniszczony, z balkonem przypominającym ozdobny kosz, nadal opiera się przemijaniu.

Dziś niektóre świdermajery zamieniły się w w skanseny żywej historii, inne neistety w ruiny. Rozebrane, spalone, porzucone. Na szczęscie wiele z nich przetrwało, choćby tylko dzięki przypadkowi. Bo komuś szkoda było rozebrać, bo ktoś nie miał funduszy na budowę nowego domu, bo ktoś polubił skrzypiące schody i cieniste ganki.

Obecnie te domy, które przetrwały, są skarbem. Choć wiele z nich niszczeje, ukrytych za płotami, wśród zdziczałych ogrodów, coraz częściej trafiają w ręce ludzi, którzy chcą je ratować. Remontują, odtwarzają detale, ratują okiennice, przywracają werandy do życia. Powstają tu pracownie artystyczne, pensjonaty, miejsca spotkań. Zimą ich dachy pokrywają się śniegiem, latem cieniste werandy znów pachną kawą, malinami, lasem.

Muzeum Świdermajerów. Dom, który opowiada

Józefowie przy ulicy Wawerskiej znajduje się Muzeum Elwiro Michała Andriollego – miejsce wyjątkowe, gdzie historia świdermajerów i ich twórcy ożywa dzięki biograficzno-literackiemu podejściu. Mieści się w jednym z drewnianych domów z klasyczną ażurową werandą. Można tu zobaczyć oryginalne meble, ilustracje, ryciny, archiwalne zdjęcia i pamiątki po Andriollim, które pozwalają poczuć klimat końca XIX wieku i zrozumieć, jak wiele zainspirowało budowniczych tych letniskowych willi.

To muzeum nie jest skamieniałym eksponatem. Organizuje wystawy, spotkania, oprowadzania, warsztaty. Stało się miejscem, które przypomina, że świdermajery to nie tylko estetyka, ale również kultura, historia, styl życia. Ten dom jest pełen starych mebli, fotografii, pamiątek. Prowadzą go ludzie, którzy rozumieją, czym był i czym wciąż może być ten styl. Tu opowiada się historie o Andriollim, o letniskach, o tym, jak wyglądały wakacje pod Warszawą, gdy miarą luksusu było łóżko z moskitierą i widok na las. Tu można napić się herbaty na werandzie, posłuchać szumu drzew i pomyśleć, że to wszystko jeszcze trwa. Jeszcze nie znikło.

Nowe życie starego stylu

Od kilku lat świdermajery wracają do łask. Organizowane są spacery architektoniczne, festiwale, dni otwartych domów, podczas których właściciele zapraszają do swoich wnętrz, opowiadając historie, pokazując detale, o których nawet przewodniki nie wspominają. Powstają nowe inwestycje stylizowane na świdermajer – domy, restauracje, przestrzenie artystyczne.

Styl ten stał się też inspiracją dla architektów wnętrz. Drewniane ażurowe elementy, pastelowe kolory, meble z duszą i tradycyjne materiały powracają w modzie na „leśne letnisko” blisko natury. Otwock, Józefów, Falenica znów zaczynają przyciągać tych, którzy szukają ciszy, spokoju i architektury z charakterem.

sanatorium Abrama Gurewicza w Otwocku
sanatorium Abrama Gurewicza w Otwocku
Budynek sanatorium Abrama Gurewicza w Otwocku To najwspanialszy przykład tego stylu w Polsce, a zarazem jeden z największych drewnianych budynków Europy.

Świdermajery w kulturze. Gra i książka

Świdermajery znalazły również swoje miejsce w popkulturze. Powstała gra planszowa „Letnisko”, w której gracze budują drewniane wille, przyjmują letników i zarządzają swoimi pensjonatami, dokładnie tak jak w przedwojennych kurortach pod Warszawą. Gra pozwala odtworzyć tamten klimat i zrozumieć, jak wyglądało życie w cieniu sosen, w świecie, który upływał w rytmie letnich sezonów.

Ciekawym uzupełnieniem jest również książka „Nasz Świdermajer” Hanny Litwin – opowieść o sześciu pokoleniach rodziny mieszkającej w jednym z takich domów, pełna rodzinnych historii, lokalnych anegdot i refleksji nad tym, jak dom kształtuje ludzi, a ludzie dom.

Świdermajer, czyli sposób myślenia o świecie

Wśród sosen, werand i ażurowych zdobień świdermajerów kryje się coś więcej niż drewno i gwoździe. To sposób patrzenia na świat, w którym ważniejsze było to, co miękkie, spokojne, oswojone przez naturę. Gdzie popołudniowa herbata smakowała lepiej, bo piło się ją powoli, w ciszy, wśród drzew. Gdzie dom miał być nie ostoją przed światem, ale jego naturalnym przedłużeniem. Gdzie życie toczyło się zgodnie z rytmem pociągów, pór roku i cienia drzew na werandzie.

Świdermajery wciąż trwają. Niektóre pięknie odrestaurowane, inne zapomniane. Ale wszystkie są częścią historii, która przypomina, że kiedyś, niedaleko Warszawy, wśród lasów i rzek, życie było trochę prostsze, wolniejsze, bardziej uważne. I może warto tego znów się nauczyć.

Fot. Robert Mordal