- W podróży
- W podróży
- Świat
Myśl zwalnia w Mustangu: Zakazane Królestwo w Nepalu
Ukryte w najgłębszej dolinie świata Królestwo Lo było odcięte od cywilizacji. Za sprawą zmian polityczno-administracyjnych życie w Mustangu, bo tak po nepalsku brzmi nazwa prowincji, zaczęło się zmieniać. Magda Gołębiowska w swojej książce opowiada o tajemnicach, które odkryła w tym niezwykłym zakątku świata.
Kasia Kazimierowska: Piękne jest zdjęcie na okładce pani książki „Daleko. Buddyjskie królestwo Mustangu”.
Magda Gołębiowska: Mnie też się bardzo podoba, tym bardziej że spośród wielu wybrano to, które zrobiłam telefonem komórkowym w maju 2018 roku podczas festiwalu Tidżi w Lo Manthangu. To historyczna stolicy dzisiejszej prowincji Mustang, chętnie nazywanej przez turystyczne agencje Zaginionym lub Zakazanym Królestwem.
Ten festiwal jest największym i najważniejszym świętem dla mieszkańców prowincji, Lobów. Trzydniowy rytuał, właściwie sakralny taniec, wykonywany w intencji pokonania zła, pokoju, oczyszczenia, to jeden z ostatnich żywych tybetańskich rytuałów. To także rzadka okazja, by zobaczyć Lobów w odświętnej odsłonie, odzianych w tradycyjne stroje i biżuterię. Z roku na rok na festiwal przyjeżdża coraz więcej turystów, powoli więc cała uroczystość traci swój dawny mistyczny charakter. Wciąż jednak, szczególnie drugiego i trzeciego dnia, miejsce, gdzie odbywają się główne uroczystości zamienia się w przestrzeń sacrum.


Jak zaczęła się pani przygoda z Nepalem i Mustangiem, prowincją Nepalu?
Jadąc do Nepalu w 2010 roku w ogóle nie wiedziałam, że miejsce, do którego się wybieram, nazywa się Mustangiem i że jest to dawne królestwo od wieków kulturowo związane z Tybetem. Celem tej podróży był rejon Annapurny, o którego pięknie wiele słyszałam od męża, prawdziwego entuzjasty Nepalu i wycieczek górskich w Himalaje. To on pierwszy pokazał mi zdjęcia na długo zapadające w pamięć i rozbudził marzenie o wyjeździe do tego kraju, o trekkingu u stóp legendarnych ośmiotysięczników wśród wiosek, w których czas się ewidentnie zatrzymał. Nie jestem człowiekiem gór, nie wspinam się, nie wychodzę w góry wysokie, ale bardzo lubię w górach przebywać, tym bardziej więc Nepal wydawał mi się pociągający. I w 2010 r. pojawiła się taka okazja.

Jak trafiliście do Mustangu?
Podróżowaliśmy z ośmioletnią córką, wiedzieliśmy zatem, że musimy dopasować naszą podróż do jej możliwości. Postanowiliśmy zatrzymać się w wiosce Jharkot, u stóp znanej przełęczy Thorung La. Wiedzieliśmy, że mieści się tam szkoła z internatem, w której uczą się i mieszkają dzieci z okolicznych wiosek, i że dyrektor tejże placówki – jak się później miało okazać absolutnie wyjątkowej jak na nepalskie standardy edukacyjne – chętnie gości zachodnich turystów. Akurat w dniu, gdy mieliśmy tam dotrzeć, Janka obchodziła ósme urodziny. Dla dziewczynki wychowanej w krakowskim przedszkolu kinderbal był bardzo ważny.
Dzięki gościnnemu dyrektorowi urodziny udało się zorganizować w szkolnej sali modlitewnej, a dzieciaki okazały się bardzo fajne, były ciekawe Janki – pierwszy raz widziały dziewczynkę (a nie dorosłego, do których byli przyzwyczajeni) o blond włosach! Przyjaźń, jak to się wśród ośmiolatków zdarza często, zawiązała się szybko pomimo oczywistych barier komunikacyjnych. W efekcie Janka nie chciała nigdzie dalej jechać, a nam nie pozostało nic innego, jak tylko uczynić z Jharkot bazę wypadową. Nie żałuję jednak. Codzienny kontakt z dzieciakami ze szkoły, ich nauczycielami, rodzicami pozwolił mi wówczas choć trochę oswoić ten świat.

Na przykład?
To wtedy dowiedziałam się, że miejsce, w którym się znalazłam, to jedna ze starszych wiosek jeszcze starszego królestwa Lo, czyli dzisiejszego Mustangu oraz że to królestwo, rządzone przez jedną wywodzącą się z Tybetu dynastię, istniało nieprzerwanie aż do 2008 r., kiedy to po zwycięstwie wyborczym maoistów Nepal przestał być monarchią, a stał się republiką. Wraz z tą decyzją parlament w Katmandu odebrał tytuł królewski także królowi Górnego Mustangu rezydującemu w Lo Manthangu. Dotarło do mnie także, że to co zostało przez ChRL w Tybecie unicestwione, w Mustangu zdołało przetrwać, jako że ziemie te terytorialnie od XVIII wieku znajdywały się pod kontrolą Nepalu.
Dlatego właśnie Mustang, poza Ladakhiem i Bhutanem, to właściwie ostatnie miejsce, gdzie tybetańskie tradycje i kultura są wciąż żywe. To prawda, że będąc tam, niekiedy ma się wrażenie, iż czas w niektórych miejscach zatrzymał się wieku temu. Tym bardziej więc chciałam przy pierwszej możliwej sposobności dotrzeć aż do Lo Manthangu, pod granicę z dawnym Tybetem. Udało się w 2012 r.

To okazała się być – jak czytamy w pani książce – jedna z wielu podróży do Mustangu. Co sprawiło, że postanowiła pani tam wracać?
Z wykształcenia jestem politologiem, a tam można zobaczyć, jak pod mikroskopem, co dzieje się, gdy w średniowiecznym królestwie czas zaczyna nagle przyspieszać. Obserwowanie jak Mustang się zmienia, jak zmaga się ze swoim zacofaniem i biedą, a równocześnie próbuje zachować swoją kulturę i tradycję, jest dla mnie fascynujące. Świat, w którym żyją Lobowie, może wydawać się taką mityczną krainą Shangri-La, ziemskim rajem oderwanym od naszych cywilizacyjnych problemów.
Podejście do życia Lobów jest zupełnie inne niż nasze. Wynika to z ich religii i z tego, że nie przejmują się tak bardzo sprawami doczesnymi. Z drugiej jednak strony, wkraczająca wraz z turystami oraz zdobyczami współczesnej cywilizacji nowoczesność, stawia Lobów w sytuacji, do której nie są przygotowani.
To znaczy?
Średniowieczny świat, w którym żyli nie mógł ich do tego przygotować. Teraz statystyki się zmieniają, ale do niedawna 90 proc. mieszkańców Mustangu nie potrafiło czytać i pisać, a jeśli umiało, to tylko w podstawowym zakresie. A tu nagle pojawia się elektryczność, a co za tym idzie – telewizor, dvd, internet w smartfonach. Zważywszy na powolny bieg historii Mustangu przez ostatnie stulecia, można właściwie powiedzieć, że Lobowie są bombardowani tą nowoczesnością. Równocześnie nadal mieszkają w domach, w których ich przodkowie mieszkali przez ostatnie sześćset lat i w których za opał służą wysuszone odchody zwierząt, ponieważ inny opał jest właściwie nieosiągalny.

A ich otoczenie się nie zmienia?
Oczywiście powstaje nowa infrastruktura, ale jest budowana z myślą o turystach, sami z niej – nie mówiąc rzecz jasna o nowej drodze jezdnej – nie korzystają. Te zmiany budzą zresztą mój duży niepokój. Drugim powodem, dla którego tam chętnie wracam, jest naturalne piękno Mustangu, które wymyka się słownym opisom. Górny Mustang leży po drugiej stronie grani himalajskiej, gdzie nie dociera monsun. Jest to więc sucha i bezkresna pustynia wysokogórska.
Wiejący wiatr rzeźbi niesamowite formacje skalne o wszelkich kolorach ziemi. Idąc tymi ścieżkami między górami można się naprawdę zatracić w marszu. Dla jednych to doznanie duchowe, niemal jak pielgrzymka, dla innych po prostu wędrówka, ale tempo myśli zwalnia, i człowiek powoli dostosowuje się do życia w zupełnie innym od naszego tempie. Trudno tego doświadczyć na przykład w Europie czy tym bardziej w przeludnionych krajach Azji Wschodniej.
Bardzo to w duchu buddyzmu.
Nie jestem buddystką ani nie „wstępuję na drogę oświecenia”, więc nie tego szukałam w Mustangu. Wzruszam się jednak, kiedy oglądam tamtejsze świątynie. Najstarsza pochodzi z ósmego wieku i jest przepiękna. Fakt, że w tym czasie, w przysłowiowym „środku niczego”, w zimnym bezkresie Wyżyny Tybetańskiej można było zbudować coś tak pięknego, budzi mój ogromny szacunek. Przestaję natychmiast patrzeć na Lobów przez pryzmat ich dzisiejszego zacofania, którego nie sposób nie zauważyć, zaczynam natomiast dostrzegać te wiele wieków kultury, które za nimi stoją.

Wspomniała pani, że myśl tu zwalnia…
Jak najbardziej. Lobowie uważają zamieszkiwane przez nich ziemie za przestrzeń świętą, miejsce sacrum. I gdy tak idzie się do Górnego Mustangu, rytm marszu wymusza spowolnienie, zmienia perspektywę odbioru tego miejsca. W pewnym momencie nawet przestaje się zwiedzać, tam się po prostu jest. Można, jeśli się tylko tego chce lub nie będzie temu na siłę przeciwdziałać, poddać się odwiecznemu rytmowi, którym żyje ta prowincja.
W książce pisze pani, że wymiana handlowa Nepalu z Chinami sprawiła, że dziś Lobom żyje się lżej.
Z perspektywy Lobów obecność chińskich towarów to paradoksalnie niemal wybawienie, choć oczywiście to władze ChRL poprzez aneksję Tybetu i zamknięcie w 1959 r. starego szlaku handlowego, właściwie skazali Lobów na życie w nędzy. Dziś jednak Chińczycy, a właściwie niska cena produktów, którymi zalewają Mustang, odgrywają w ich codziennym życiu, w tym nieprzyjaznym człowiekowi klimacie, pozytywną rolę. Jeszcze kilkanaście lat temu, przed wznowieniem ruchu z Chin do Mustangu na przełęczy Kora La (choć jest to ruch jednostronny), Lobowie niemal przymierali głodem.
W wyniku wydarzeń w Tybecie w latach 50. i 60. Mustang stał się prowincją zamkniętą. Szlak, którym od wieków wędrowały karawany kupieckie i który umożliwiał Lobom wymianę tego, co mieli pod dostatkiem, na to czego nie mieli, w ogóle został zamknięty. Na wysokogórskiej pustyni nie rosną ani zboża ani ryż. Żeby móc je przywieźć z nizin, czyli kupić, trzeba mieć pieniądze, a tych Lobowie nie mieli i nadal wielu z nich nie ma. Dlatego ponowne otwarcie granicy okazało się dla nich zbawieniem. Ryż, który do nich teraz dociera z Chin, jest nieporównywalnie tańszy od nepalskiego czy indyjskiego, stać ich też na termosy, ubrania, garnczki. Ich codzienne życie staje się łatwiejsze, bez względu na geopolitykę.
Wszechobecny plastik to też cena.
No tak, bo władze prowincji nie myślą o wprowadzeniu rozwiązań systemowych. Ale też nie mają do tego narzędzi. Zresztą każdy kto był w Nepalu doskonale wie, że kraj ten z problemem wszechobecnych śmieci, które nie ulegają naturalnemu rozkładowi, sobie nie radzi. Dowodem tego są tony plastiku, które zalegają na popularnych ośmiotysięcznikach. Pocieszyć może, że w Mustangu przedmioty żyją swoim pierwszym, drugim i trzecim życiem, nawet jeśli już są wykorzystane i zużyte zawsze się do czegoś przydadzą, tak jak kiedyś na polskiej wsi.


Od kilku lat w Mustangu zaczęły pojawiać się nowoczesne hotele, zrobiono drogę jezdną do Górnego Mustangu. Coraz więcej turystów zagląda w ten rejon?
Liczba turystów rośnie skokowo, ponieważ agencje nepalskie promują Mustang jako „Zaginione Królestwo”, gdzie kultura tybetańska jest wciąż żywa. Poza tym Mustang jest bardziej dostępny niż Butan, do którego wciąż obowiązują limity ograniczające liczbę turystów. W Mustangu już je zniesiono, a nowa droga przejezdna dla pojazdów kołowych sprawia, że teoretycznie mogą tam dotrzeć wszyscy. Nawet ci, którym się nie chce chodzić.
Oczywiście turystyczny ruch koncentruje się wokół głównego szlaku. Miejsca oddalone od niego o dwie, trzy godziny nie są oblegane. Zupełnie inaczej wygląda zresztą wędrówka pieszo, a inaczej, podróż dżipem, kiedy mija się po drodze grupy dzielnych rowerzystów albo biegnący tamtędy ultramaraton górski, który odbywa się na wiosnę i staje się coraz bardziej popularny wśród spragnionych przygód ultrabiegaczy.

Pojechała pani pierwszy raz jako turystka, ale już rok później założyła pani fundację Szkoły na Końcu Świata, która funduje stypendia dla uczniów z Mustangu.
Nie ja sama! Pomysł pojawił się po tych słynnych ósmych urodzinach córki. Tak, to były chyba najbardziej brzemienne w skutki urodziny (śmiech). Po powrocie do Polski uznaliśmy z mężem, że trudno przejść obojętnie obok dzieci i miejsca, które poznaliśmy.
Dzięki mądrze prowadzonej szkole i wielkiemu zaangażowaniu jej dyrektora dzieciaki z Jharkot zapamiętaliśmy jako wyjątkowe. A że mamy wielu wrażliwych przyjaciół szybko pojawił się pomysł, by założyć fundację, która miałaby wspierać ich edukację. W międzyczasie okazało się, że pierwszy rocznik uczniów szkoły w Jharkot właśnie kończy naukę. Niektórzy marzyli o tym, by móc uczyć się dalej, zdobyć zawód. Tak narodził się pomysł „Stypendiów na Lepszą Przyszłość”, czyli realizowany przez nas od 2012 r. program stypendialny dla młodzieży z Mustangu.

Udało się.
To wciąż trwa i będzie trwało jeszcze przynajmniej przez kilka lat. Dziś mamy jedenastu stypendystów (w tym jest jeden student), którym płacimy za naukę w szkołach zawodowych albo ponadpodstawowych w Katmandu i w Pokarze, czyli w największych nepalskich miastach. To filie szkół tybetańskich, których macierzyste placówki mieszczą się w Indiach. Mamy wśród nich pięciu przyszłych lekarzy medycyny tybetańskiej, czterech malarzy tybetańskiego malarstwa sakralnego i dwóch obiecujących uczniów college’u. Co dwa lata jeździmy do Nepalu na wizyty kontrolne, żeby sprawdzać, co się dzieje z naszymi uczniami.
Można powiedzieć, że wakacyjna wycieczka stała się w pani przypadku przygodą życia.
Na pewno pierwsza wizyta w przepięknym Jharkot i jej emocjonalne skutki obudziły we mnie potrzebę powrotu do tego miejsca. Niezależnie zresztą od fundacji. Fascynują mnie regiony, które leżą na styku różnych wpływów kulturowych czy politycznych, a tym bardziej takie, które próbując zachować swoją tożsamość muszą zmagać się z nowoczesnością i tym, co na skróty nazywamy globalizacją. Stąd ta fascynacja Mustangiem. I stąd ta książka.
Mustang w Nepalu: ile to kosztuje i gdzie się zatrzymać?
- Prowincja Mustang dzieli się na Górny i Dolny, a podział ten wynika z dawnych podziałów historycznych. Dziś, żeby odwiedzić Dolny Mustang wystarczy niedrogie pozwolenie na pobyt w rejonie Annapurny. Annapurna Circut Permit kosztuje 25 dolarów. Natomiast żeby spędzić w Górnym Mustangu 10 dni, trzeba wydać 500 dolarów oraz uwzględnić koszt obowiązkowego przewodnika (około 20 dolarów dziennie). Do tego, jeśli ktoś czuje taką potrzebę, mogą dojść koszty tragarzy lub/oraz transportu. Noclegi i wyżywienie w Górnym Mustangu są także nieco wyższe niż w Dolnym. Średnia cena to około 20 dolarów za nocleg wraz z wyżywieniem.
- Najlepszym miejscem na kilkudniowy pobyt w Dolnym Mustangu jest wioska Jharkot, skąd łatwo można dotrzeć do słynnych przełęczy, znanego kompleksu świątyń hinduistycznych i buddyjskich w Muktinath, a także urokliwych wiosek Kagbeni i Lubry. W Jharkot mieści się także wyjątkowy – jak na standardy nepalskie – Himali Hotel z gościnnymi i pomocnymi gospodarzami oraz doskonałą kuchnią opartą na miejscowych produktach.
- W Górnym Mustangu najprzyjemniej zatrzymywać się w hotelikach należących do królewskiej rodziny Bistów: Royal Guest House w Ghami i Maya Inn w Tsorang. W Lo Manthangu, historycznej stolicy Mustangu, na turystów czekają Lotus Hotel i Mistique Cafe, a dla najbardziej wymagających – Royal Mustang Resort.
Magda Gołębiowska
Daleko Buddyjskie Królestwo Mustangu
Seria wydawnicza: Orient Express, Wydawnictwo Czarne