- W podróży
- Europa
Plan na weekend: atrakcje i zabytki Porto
Portugalia ma specjalne miejsce w moim sercu. Bardzo dawno temu w Lizbonie świętowałam obronę pracy magisterskiej. Uczyłam się podróżować bez planu i z niewielkim budżetem. Wróciłam zakochana. Lizbona moja miłość – mówiłam. Tak było przez lata. Dopóki nie pojechałam do Porto. Przepadłam!
Kombinacja urokliwych kamienic, wina, rzeki i oceanu wydaje się połączeniem doskonałym. Ale Porto nie jest słodko cukierkowe. Kamienice często są obdrapane i zaniedbane. Pranie będzie wisieć Wam nad głowami, a błękitne azulejos niekiedy będzie odpadać ze ścian. Ale właśnie to urzeka w Porto najbardziej. Autentyczność.
To miasto nie przymila się do turystów. Mówi: „bierz mnie, takie właśnie jestem”. Pełne poplątanych uliczek, w których koniecznie trzeba się zgubić. Nie ma nic piękniejszego w zwiedzaniu miast niż plątanie się czasem bez celu. Porto jest do tego doskonałe. Nie musicie lubić wina czy jeść ryb. Nie musicie kochać azulejos, którymi pokryte są liczne kościoły. Choć te mokre, błyszczące po deszczu są najpiękniejsze. Ale przyjedźcie tu, żeby zobaczyć kolorowe budynki na wzgórzach niemalże „spływające” do rzeki. Zadrzyjcie wysoko głowy, a plan włóżcie do kieszeni. Aparatu nie chowajcie i chodźcie ze mną na spacer.
Najładniejsze zabytki Porto: kościoły, dworzec kolejowy i... księgarnia
Zacznijmy rano, gdy słońce dopiero ślizga się po błękitnych ścianach kościołów. Poszukajmy śniadania. Małe kafeterie, do których wpada się na szybką kawę i kanapkę są tutaj na każdym rogu. W centrum jest ich niewątpliwie więcej niż sklepów. Znad kawy widzicie już pierwszy kościół Igreja Da Nossa Senhora do Carmo z drugiej połowy XVIII w. Cała jego boczna ściana od 1912 r. pokryta jest licznymi płytkami przedstawiającymi założenie Zakonu Karmelitów. Do środka nie musicie wchodzić. Barokowy, kiczowaty przepych gryzie się z tym, co na zewnątrz. Nie psujcie sobie odbioru. Takich miejsc znajdziecie jeszcze w Porto mnóstwo. Od najważniejszej znajdującej się na wzgórzu katedry Se, przez kościół św. Ildefonsa, Capela Das Almas i wieżę Clerigos (wszyscy rozpisują się nad przepięknym widokiem, który się z niej roztacza, ale dla mnie najpiękniejszy jest ten z Mostu Dom Luis) po dworzec kolejowy Sao Bento, do którego naprawdę warto wejść. Położony w ścisłym centrum, więc na pewno będziecie przechodzić obok. Zazwyczaj, nie ma po co polecać zwiedzania stacji kolejowych. Często są one zwyczajne, jeśli nie po prostu brzydkie. Ale Sao Bento stanowi wyjątek. Ta stacja oddana do użytku w 1916 roku to przykład oszałamiającej architektury Porto i tradycji błękitnych azulejos (jest ich podobno koło 20 tysięcy).
Cały czas, krążąc między azulejos, docieramy do słynnej księgarni Lello & Irmao. The Guardian i Lonely Planet wybrały ją jako trzecią najpiękniejszą księgarnię na świecie. Jest wspaniała! Bardzo klimatyczne wnętrze z niesamowitymi kręconymi drewnianymi schodami. Zwróćcie uwagę na liczne kolorowe witraże w suficie. Drewniane schody podobno zainspirowały J.K. Rowling przy opisie Hogwartu. W sezonie przygotujcie się jednak na kolejki, spory tłum w środku i płatny wstęp (3 euro).
Co zjeść w Porto i gdzie jeszcze wstąpić
Wytchnienia idziemy szukać w parku. Po drodze zachodzimy do wyjątkowego miejsca Rota Do Cha na pyszną herbatę. Koniecznie wejdźcie do ogrodu i usiądźcie przy maleńkim stoliku. W wyborze herbat zdajcie się na przemiłą obsługę, bo ogromny wybór może przyprawić Was o zawroty głowy.
A teraz Jardins do Palacio de Cristal – wspaniała ucieczka od miasta. Ogromny ogród pełen poplątanych ścieżek usianych fontannami, rzeźbami, rododendronami, gigantycznymi magnoliami, drzewami oliwnymi i spacerującymi pawiami. To mozaika małych ogrodów, które odkrywasz kolejno podczas naprawdę długiego spaceru. To również miejsce, z którego roztacza się piękny widok na miasto i rzekę Duero.
Podróż do Porto nie liczy się, gdy nie zjesz tam kanapki. Ta najsłynniejsza to francesinha, czyli kaloryczne monstrum. Kanapka z kilkoma rodzajami mięsa, w chlebie tostowym z plastrami żółtego sera, sosem i jajkiem sadzonym. Do tego oczywiście frytki. To nie może być dobre. Zdecydowanie wolę mniej tradycyjne kanapkownie jak A Sandeira do Porto. Maleńka z prostym jedzeniem. Kanapki na doskonałym chlebie, wypełnione pysznymi dodatkami. Do tego vinho verde wypite w spokoju tego ukrytego w ścisłym centrum miejscu.
Co na deser? Słynna Majestic Cafe. Wiem, że ceny mogą zabić, ale warto tam wejść, żeby zobaczyć cudownie zdobione wnętrza. Nie możecie jej przegapić. To kawiarnia z ponad 100-letnią tradycją (niestety pełna ludzi). Spróbujcie pasteis de nata, czyli babeczkę budyniową zapiekaną w chrupkim cieście francuskim. Albo najlepiej weźcie od razu trzy. Secesyjne wnętrze w połączeniu z eleganckimi kelnerami przeniesie Was w czasie.
Kolejnym przystankiem musi być Mercado Bolhao – dowód na to, że prawdziwy, nieturystyczny pchli targ gdzieś jeszcze istnieje. Kupicie tu owoce, warzywa, kwiaty, świeże ryby, a nawet oskubaną właśnie kurę.
I w końcu czas na Ribeirę – starą portową dzielnicę. Dziś tłumnie odwiedzana przez turystów z mnóstwem restauracji. Ale wystarczy zapuścić się głębiej, by zobaczyć jej prawdziwe, niekiedy ciemne oblicze. Kręte, wąskie, strome uliczki i często zaniedbane, nadal zamieszkane kamienice. Na pewno spotkacie tam mieszkańców stojących na środku ulicy lub właśnie rozwieszających pranie. Tak! Znów pranie. Porto bez prania nie istnieje. Gdy zejdziecie z krętych zaułków Ribeiry nad rzekę, zatrzymajcie się w jednej z knajpek. Usiądźcie w samym słońcu i zamówcie porto w czekoladowych kieliszkach. Choć nie przepadam za słodkim, mocnym winem to takie w połączeniu z czekoladą, słońcem i widokiem rzeki naprawdę smakuje dobrze.
Warto zejść z krętych zaułków nad rzekę i wypić porto z widokiem na wodę
i miasto.
Nie ma Porto bez plaży i wina
Jeśli mowa o winie, to natychmiast pojawia się Villa Nova de Gaia część miasta, w której znajduje się kilkanaście winiarni. Są właściwie obok siebie i oferują nie tylko sprzedaż wina, ale również zwiedzanie piwnic i opowieści, o tym, co akurat dostaniecie do degustacji (ruby, tawny, vintage). Obie części miasta łączy Most Dom Luis – dwupoziomowy, stalowy kolos z 1886 roku. To właśnie z niego jest najpiękniejszy widok na miasto. Są tacy co prawda, którzy wolą z niego skakać do wody, będąc jednocześnie atrakcją turystyczną. Ja polecam jednak zwykłe podziwianie czerwonych dachów.
I jeszcze jedna część Porto, do której nie wszyscy docierają. Matosinhos – port rybny, plaża nad oceanem i surferskie klimaty. Możecie dojechać tam metrem lub zrobić 5-kilometrowy spacer wybrzeżem, co bardzo polecam. Prowadzić Was będzie zapach dymu grillowanych na ulicach ryb. Przymknijcie oko na warunki, siądźcie przy jednym ze stolików, a gwarantuję Wam wspaniałą kulinarną ucztę.
Do dziś, gdy myślę o Porto, mam w ustach smak gorzkiej czekolady wypełnionej porto i czuję zapach grillowanej ryby popijanej winem. Kocham to miasto za atmosferę. Niewymuszoną. Trochę tajemniczą, magiczną, niedbałą i kameralną. To Portugalia w pigułce. Kompaktowa. Klimatyczna. Piękna i pyszna. Nie przytłacza mnogością atrakcji wielkich miast, co sprawia, że natychmiast się zwalnia i szybko poddaje powolnemu rytmowi miasta. Ludzie, styl życia, jedzenie w Porto to prawdziwie portugalska esencja. To autentyzm i tradycja. Dlatego teraz mówię – Porto moja miłość.